Lindt?
Kto nigdy nie spróbował niech żałuje. No może bez przesady, ale przyznać trzeba, że marka produkuje naprawdę dobre słodyczy w nie najwyższej cenie. Piszę, iż w nie najwyższej, ponieważ naturalne czekolady czy inne słodkie wyroby z przykładowo surowych ziaren kakaowych czy owoców są trochę droższe. Na takie nie wszyscy mogą sobie pozwolić, a przynajmniej nieczęsto. No i niestety znaleźć ich nie bywa tak łatwo ze względu na niedostępność w przeciętnych marketach. Odkąd dowiedziałam się o sklepach stacjonarnych Lindt w Polsce nie mogłam sobie odpuścić pierwszej lepszej okazji do zajrzenia wewnątrz, a następnie zakupów. Taka okazja przytrafiła mi się w minione wakacje (tak, 2016 rok) w Warszawie. Zaskoczona dość przeciętną ceną za praliny nie mogłam wyjść z pustymi rekami.
Łącznie wzięłam ze sobą do domu kilka(naście) pralin, co by podzielić się z rodziną czy znajomymi kilkoma. Wśród nich znalazły się smaki owocowe, kawowe czy tez orzechowe. Wybór był ogromny jeśli chodzi o cały asortyment. Kulek z kolei było kilkanaście, o ile nie więcej, do wyboru wśród mnóstwa kolorowych papierków i opakowań. Postanowiłam, że wszystkie wrażenia zawrę w jednym poście.
Nocciolate
Jeśli miałabym brać pod uwagę wygląd papierka..ubranka" to ten byłby egzekwo na pierwszym miejscu z następną kulką. Obie pachniały podobnie - niesamowita wonią mlecznej czekolady złączonej z nugatem. Nie będę powtarzać tego za każdym razem, ale otoczka zawsze była porządnej grubości (bez pogardzenia przez producentów) ciągnącej się przez kilka milimetrów. Nocciolate, Amaretto oraz Nocciolatecaffe smakowały podobnie - tworzyło w ustach gęste błotko identyczne za każdym powrotem. Raz mleczne, innym razem pomiędzy mlecznym, a gorzkim - deserowe. W samym środku tej kulki tkwił uprażony orzech laskowy - niezwykle aromatyczny, chrupiący i typowo tłusty. Otaczał go zewsząd mleczno-orzechowy nugat, kuszący cudownym zapachem.
Ocena: 6/6
Amaretto
Czekoladę już opisałam, więc zajmę się resztą, która w tymże wydaniu nie była tak aksamitna. Tutaj pokazała się od kruchej strony rozlatując się na okruszki. Smak stał za tytułem, bowiem wyczułam ponownie orzechy (tudzież migdały zgodnie z brzmieniem na sreberku). Co więcej, gorzkość do nich dołączyła razem z subtelną nuta alkoholu. Całość po prostu rozpływała się w ustach.
Ocena: 6/6
Dark Coconut
W przeciwieństwie do reszty przedstawionych tutaj słodyczy, ta wyróżniała się na tle pozostałych gorzką otoczką. Natomiast to, co zajęło wnętrze, było dość twarde (nic dziwnego po wyjęciu z lodówki - tak samo postąpiłam z truskawką) i strasznie tłuste. W środku znalazłam zaledwie kilka (a przynajmniej na to wyglądało) podłużnych strzępek kokosa. Wiórki nie chrzęściły, ale kontrolę nad smakiem przejął olejek czy też aromat kokosowy. Nie tego oczekiwałam.
Ocena: 4/6
Strawberries & Cream
Jeśli pomyliłam nazwę to od razu przepraszam za to z góry. Przeprosiny... temat na całkowicie oddzielny post. Wybaczcie za tą wstawkę - ujawnia się skrywany we mnie blogerski instynkt.
Tutaj też miałam do czynienia z inną powłoką. W końcu po za mleczną i gorzką czekoladą w Lindt Lindor występuje również biała. Dość obficie. Tłusta jak zwykle, wyjątkowo mleczna i słodka zarazem, otulająca język samą sobą. Nadzienie o podobnej słodyczy nie wniosło nic wielkiego, po prostu było truskawkowe. Może jakiś niewielki ułamek stanowił ,,kwaśny strzepek".
Tutaj też miałam do czynienia z inną powłoką. W końcu po za mleczną i gorzką czekoladą w Lindt Lindor występuje również biała. Dość obficie. Tłusta jak zwykle, wyjątkowo mleczna i słodka zarazem, otulająca język samą sobą. Nadzienie o podobnej słodyczy nie wniosło nic wielkiego, po prostu było truskawkowe. Może jakiś niewielki ułamek stanowił ,,kwaśny strzepek".
Ocena: 3/6
Nocciocaffe
Ta wyglądem papierka zbliżona była do dwóch pierwszych jakby były bliskim rodzeństwem. Tak właściwie pralina przypominała składem tamte dwie. Gruba skorupa (lecz nieprzerażająco twarda), która już wystąpiła w niejednej z lindtowskich bombek. Środek zaś powtórkę sobie zrobił z rozrywki - myślę w tym momencie o orzechu laskowym. Znów aromatycznie uprażonym, chrupkim i twardym jak na prawdziwego, świeżego przystało. Otoczka z kolei przybrała formę twardszej niż zazwyczaj, może nie chrupiącej, ale kawowej w smaku praliny.
Ocena: 6/6
Znalezione: sklep Lindt
Cena: ponad 100 zł/kg !
Jadłam, ale sama nie kupuję :) Są smaczne, ale za podobną cenę można kupić dużo lepsze :)
OdpowiedzUsuńZa tą cenę można by kupić wiele równie dobrej jakości słodyczy.
UsuńKokosowe w gorzkiej czekoladzie to mój faworyt :)
OdpowiedzUsuńJadłam te czerwone z mleczną czekoladą. Są przepyszne <3
OdpowiedzUsuńPrzechodzę obok sklepu Lindta wielokrotnie i choć stosy kolorowych pralin kuszą mnie i wołają - nie wchodzę, bo bym przepadła :D Ale chyba się skuszę na przetestowanie wszystkich smaków. Nocciolate, Strawberries & Cream mnie najbardziej kuszą. Dark Coconut jadłam w Australii (razem z wersją migdałową) i był niebiański :)
OdpowiedzUsuńTo może sama Australia wpłynęła na jego odbiór. :D
UsuńNie jadłam pralin Lindt i jakoś nie żałuję :) Z recenzowanych przez Ciebie ta kokosowa wydaje się w porządku i ostatnia ;)
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że mam teraz obok czekoladę :D
OdpowiedzUsuńWszystko byśmy chętnie zjadły :D No może najmniej truskawkę ale z ciekawości i tak byśmy spróbowały :D
OdpowiedzUsuńnie jadłam, skusiłby mnie smak amaretto :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię słodycze tej firmy :)
OdpowiedzUsuńOd czasu do czasu sięgam po te pralinki. Mam jednak wrażenie, że są zbyt drogie. Na Rynku w podobnej cenie można znaleźć dużo smaczniejsze pralinki. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńoni produkują bardzo dobre słodkości - to jest fakt :)
OdpowiedzUsuńZ tych wszystkich jadłam tylko kokosowego i też się mega zawiodłam :(
OdpowiedzUsuń