Nieczęsto u mnie gości Lindt, ale kiedy już gości to znaczy, ze gdzieś na pewno była promocja albo otrzymałam prezent w takiej oto postaci. Tymi sposobami istnieje szansa na nieprzepłacanie za potencjalnie niesmaczny wyrób. Dużo słodyczy jest do kupienia, spróbowania i zrecenzowania, sami rozumiecie. Jak dotąd, szwajcarska firma zbiera (nie tylko) u mnie w znaczącej większości nienaganne opinie. Poniższa tabliczka musiała trochę się naczekać na jej kolej, dlatego w związku z szybko zbliżającą się datą przydatności do spożycia, nie było innej opcji niż napoczęcie jej. Liczyłam na różnice pomiędzy nią, a truskawkowym wariantem.
Nowość przestała już byś świeżością - nie bez przyczyny tak układam słowa, ponieważ ona weszła na rynek w okolicach Świąt Bożego Narodzenia tamtego roku. Wyglądem z każdej strony przypominała mi Strawberry Intense. Podział kostek, wyrycia, grafika i owoce. Tafla charakterystycznie łamała się z niemal niemym trzaskiem (letnie temperatury robią swoje). Krótki czas trzymania między opuszkami palców powodował topienie czekolady. Identyczna sytuacja miała miejscu w przypadku położenia kawałka na języku. Fala przyjemnej i subtelnej słodyczy okalała go niewyraźnie gorzkim smakiem kakao. Owoce także nie pozostawały dłużne. Nie traciły żadnej chwili, aby pojawić się. Na przemian osładzały i obdarowywały kwaskiem pochodzącym z rozgryzionych pestek malin.
Podoba mi się wyważony smak powstały w wyniku połączenia słodyczy i kwasku. W tle deserowa czekolada albo jak kto woli - ciemna. Tak właściwie jedno stanowi tło dla drugiego, ponieważ składniki są ze sobą ściśle połączone. W końcu dodatki naprawdę trudno oddzielić od tafli, o ile to w ogóle możliwe. Owoców jest mimo, choć zdawać by się mogło, iż ten 1% aż tylu wkładu miał nie będzie. A jednak. Wspomniałam na początku o Strawberry Intense. Gdybym miała je porównać ze sobą to tamta trzymała w sobie trochę słodsze (w związku z tym kwaśny akcent był słabiej wyczuwalny), czerwone cząsteczki. Taka najważniejsza, jesli nie jedyna różnica.
Skład i wartości:
Znalezione: Kaufland
Cena: 5-7 zł
Ocena: 4/6
Nie przepadam za tą marką czekolad - w ogóle mnie nie kuszą ;)
OdpowiedzUsuńMy też Lindty tylko po promocji kupujemy :D
OdpowiedzUsuńTej nie jadłyśmy ale smakowała nam wersja z sezamem :)
Mi osobiście średnio smakowała.
OdpowiedzUsuńJadłam i bardzo mi smakowała :) Jak dla mnie jest świetna, ale widzę, że u Ciebie noty takie średnie :)
OdpowiedzUsuńMożna zjeść, ale rewelacji wielkich nie ma jak sama zauważyłaś. ;)
UsuńJak dla mnie wszystkie czekolady Lindt są przepyszne :)
OdpowiedzUsuńKusiła, ale chyba pozostanę przy sezamowej :D
OdpowiedzUsuńO tak, ona ją przebija.
UsuńBardzo lubię ich czekolady :-)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię czekolady tej firmy :)
OdpowiedzUsuńmmm aż mi ślinka cieknie ;D
OdpowiedzUsuńTruskawkową bardzo lubię, a tej nie jadłam i jakoś nie wpadła mi w oczy, bo zapewne bym kupiła. Brzmi smakowicie i maliny to jedne z nielicznych owoców pasujących mi do czekolady ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam czekolady Lindt! (chociaż nie znam nikogo kto by nie lubił). Tej wersji jeszcze nie jadłam.
OdpowiedzUsuńkocham maliny, ale w czekoladzie jakoś tak mnie nie porywają, zazwyczaj smakują po prostu kwaśno ;)
OdpowiedzUsuńOstatnio przerzuciłam się na ciemne czekolady, więc ta propozycja obecnie jest dla mnie idealna :)
OdpowiedzUsuńTej wersji czekolady także nie jadłem ;) Jestem ciekawy, jak ona smakuje ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Patryk