Czy ja wiem czy nie znoszę, kiedy omijają mnie limitowane edycje ulubionych słodyczy. Może nie ciepię, nie jest mi szalenie przykro, ale nie potrafię nazwać tego uczucia. Chcę, lecz nie mogę. To nie są żadne depresyjne myśli, a raczej przemyślenia osoby jadącej w busie, co napisać we wstępie notki. Wprawdzie mogłabym to zrobić w domu, ale tym sposobem zaoszczędzę trochę czasu. Czasami coś zmieniam, tak jak teraz. Głównie chodziło mi o to, że w najbliższej okolicy, dyskontach nie znajdę nic powyżej przeciętności, czegoś bardziej wyszukanego, limitowanych edycji też. Muszę szukać w internecie, aby znaleźć. Jaka była moja radość, gdy do domu wreszcie dotarła mała paczuszka z poniższymi, zmniejszonymi tabliczkami Ritter Sport i jedną większą. Termin ważności dodatkowo ponaglał otwarcie do czego nie trzeba było mnie kilka razy namawiać. Dziewięć malutkich sztuk czekało na pożarcie.
Na pierwszy ogień, bo w ostatni mój prawdziwy dzień dziecka, poszła mini czekolada owinięta w czerwony przechodzący w bordowy kolor, plastik z charakterystycznym i niezmiennym od powstania logo oraz pasującym do zimowej edycji bałwanem w szaliku oraz czapce pod barwę reszty, za którym znów widniał zimowy krajobraz. I to wszystko na jednym wdechu.
Nuss-Kipferl
Gdy wyjęłam mini tabliczkę, ujrzałam białawy nalot na wierzchu, a na domiar złego prawie zaczęła się zaczęła się topić w palcach, co wskazywało na banalną miękkość. Najprawdopodobniej wina wysokich temperatur. Za to pachniała nieskalanie, orzechami, czyli jednym z najprzyjemniejszych aromatów tego typu słodyczy.
Po włożeniu kostki do ust, czekolada rozpuściła się szybko. Pokazała swoją wysoką mleczność, przeciętną (w dobrym tego słowa znaczeniu) tłustość i delikatną kremowość, pozostawiając po sobie niezidentyfikowane okruszki. Oddzielenie wierzchniej warstwy od środka przyszło z niemałą trudnością, nieomal niewykonalną. Nie za bardzo chciało mi się z tym bawić. Wprawdzie nadzienie dało się poznać jako a la waniliowe przez orzechowe, ale było tłustawe, nie zagrzało miejsca w ustach, a pozostawiło na pamiątkę sporo malutkich kawałeczków herbatników czy ciastek korzennych oraz zmielonych orzechów. Te pierwsze stworzyły świetny efekt namiękając natychmiast, potem rozpływając się . Z kolei ten drugi dodatek był w pewnej mierze niezauważalny.
Czekolada smakowała mi mimo swoich wad. Ciasteczka wniosły coś specjalnego, taki mały uzupełniający element całości dający miły efekt, chociaż miały być ,,kipferl", czyli niewielkimi rogalikami, których nie odnalazłam. Orzechów natomiast było za mało.
Skład i wartości: gdzieś zaginęły
Ocena: 6/6
Vanilla Chai Latte
Następna w kolejności była chyba bardziej interesująca. Tym bardziej, że już napisem producent informuje nie o kawie, ale napoju jakim jest spienione mleko ze skoncentrowaną herbatą oraz przyprawami. Przybiera na chwale głównie zimą, rozgrzewając w domu, kiedy to za oknami trzaskający mróz.
Możecie powiedzieć, że się czepiam, ale ten kolor kompletnie nie jest adekwatny do smaku według mnie. Za to idealnie pasuje do panującej (zimą; tutaj grafika) scenerii. Tylko jeden raz zdarzyło mi się rozerwać folijkę przy otwieraniu, po czym uderzył w nozdrza piernikowy zapach. Na prowadzenie wysunął się co prawda cynamon, ale wtórowały mu goździki czy też kardamon.
Nie zdziwiło mnie dość łatwe łamanie, oddzielanie kostek od reszty razem z niemalże nieodłączną warstwą czekolady spod spodu oraz z góry. Banalnie proste, ponieważ czekoladka była mięciutka, ale nie doszło do rozpływania się pod palcami. Przyprawy ze środka nie zadziałały na niekorzyść czekolady (nabrała dzięki nim mocniejszego wyrazu), która rozpuszczała się tradycyjnie, zostawiając po sobie mleczny, acz słodki ślad w połączeniu z kakao. Zaś wnętrze stanowiło istną mieszankę przypraw. W pierwszej kolejności zwrócił na siebie uwagę cynamon, potem znów dała o sobie znać gałka muszkatołowa. Niełatwo było to wszystko wyłapać w roztapiającej się mlecznej masie. Z czasem pojawiła się herbata jakby przytłumiona właśnie mlekiem z minimalistycznym akcentem kawy. Cały czas wtórowały im przyprawy korzenne. Kardamon wymieszany z goździkami wtórowały ciągle.
Pierwsze skojarzenie utrzymywało się cały czas - Piernik, moje ulubione ciasto. Od zapachu aż po niesamowity smak. Przyprawy idealnie zamknęły się w czekoladce, towarzysząc kubkom smakowym przez cały czas. Udało mi się zjeść wyjątkowa czekoladę, taką jedyną w swoim rodzaju, mogłabym rzec. Wrócić? Wróciłabym.
Skład i wartości:
Ocena: 5/6
Gebrannte Mandel
Kiedy jeszcze można było dorwać w drogeriach Hebe czekolady z tej linii, zaopatrzyłam się w dwa z trzech wiosennych smaków rok temu, planując dorwanie ostatniego, ciasteczkowego. Niestety, nie było mi to dane, a tą wiosną smak powtórzono. Ale do czego zmierzam? Otóż pod koniec 2014 roku lub wraz z początkiem 2015 zakupiłam dwa spośród ostatnich, dostępnych smaków na tamtą zimę. Lepsza okazała się być wersja z kawą, której nigdy nie zapomnę i będę pierwsza do jej ponownego zjedzenia jeśli tylko się pojawi. Ta druga, to powiększona, poniższa mini tabliczka z migdałami.
Po wyjęciu z kończącego zimę kolorystycznie foliowego papierka ujrzałam cztery małe, złączone ze sobą kosteczki opierające swój ciężar na nierównym spodzie wyścielonym drobno siekanymi orzeszkami. Ich aromat połączono z procesem karmelizacji, doskonale zachowany przy dozie kakaowej mleczności. Łamanie przyszło z nieoczekiwaną łatwością. Miękka na wskroś czekolada rozpuszczała się tworząc gęste błotko na języku, odkrywając skarmelizowane kawałki migdałów, które z kolei zaskakiwały niesamowitą chrupkością. To nie wszystko, bowiem niektóre nie posiadały takiej otoczki, więc szybciej zniknęły. Za to nie trzeba było wytężać zmysłów, aby wyłapać taki szczegół. Jednak trzeba było zastanowić się o jaki gatunek orzechów chodzi.
Czekolada w tradycyjnej jak i w zmniejszonej wersji omotała moje myśli, zauroczyła raz jeszcze i wprost pozytywnie zaskoczyła mimo sporej, aczkolwiek nienachalnej słodyczy. Istna konkurenta dla czerwonego wariantu.
Skład i wartości:
Ocena: 6/6
Znalezione: Allegro
Cena: ok. 8 zł
Tę czerwoną chyba jadłam, jeśli była w wersji pełnowymiarowej. W każdym razie, pamiętam ten smak - właśnie nieco mleczne wnętrze, bez jakiejś intensywnej obecności kakao, za to z delikatną nutą orzechową a'la Nutella. W każdym razie, wszystkich bym spróbowała :)
OdpowiedzUsuńOne wszystkie były w pełnowymiarowych wersjach.
UsuńNIe jadłam ani jednej.. nie są to czekolady za którymi przepadam ;P
OdpowiedzUsuńfajne te małe czkokoladki, ja tęsknię za limitką letnią "amarena" - to była czekolada <3
OdpowiedzUsuńBardzo je lubię. :-) Dawno już nie jadłam, ale smakują świetnie :-)
OdpowiedzUsuńLubię tą czekoladę, ale tych wersji jeszcze nie jadłam. Najchętniej spróbowałabym z migdałami :D
OdpowiedzUsuńchai latte-mój smak:)
OdpowiedzUsuńjakie to cudne i słodziaszne;D
OdpowiedzUsuńWidziałam je w sklepie, ale jeszcze nie kupowałam.
OdpowiedzUsuńSuper te mini czekoladki! A czekoladę Ritter Sport kiedyś jadłam w wersji z orzeszkami ziemnymi :)
OdpowiedzUsuńKażda mnie w jakiś sposób zachęca... A najbardziej podoba mi się ich rozmiar - w sam raz na raz,nie trzeba męczyć sie z dzieleniem tabliczki, a zawsze można zjeść 2 :)
OdpowiedzUsuńNo właśnie! Lubię producentów RS. :3 Duże wersje i mini - każdy może wybrać odpowiednią dla siebie wielkość.
UsuńMMmm, pyszności. Chyba dwójka najbardziej mi odpowiada i w sumie orzechowa. Limitowane edycje to coś innego i też lubię czasem kupić coś właśnie w innej wersji.
OdpowiedzUsuńUwielbiam czekolady tej firmy:D Mniam!! Obserwuje:)
OdpowiedzUsuńzjadłabym :D
OdpowiedzUsuńChai latte smakowała nam naprawdę bardzo :D Chętnie bysmy do nie wróciły :D
OdpowiedzUsuńOj, ja też... Ja też.
Usuń